Waldemar Zajczonka uhonorowany

Sopoccy radni jednogłośnie podjęli uchwałę w sprawie nazwania drogi wjazdowej na stadion rugby im. Edwarda Hodury w Sopocie imieniem Waldemara Zajczonki. - Dziękuję za tak trafne uzasadnienie oraz za decyzję o upamiętnieniu tego młodego człowieka – powiedział podczas sesji Bogdan Borusewicz, Marszałek Senatu RP. - Wierzę, że ta inicjatywa służyć będzie refleksji u młodych ludzi, którzy trenują czy odwiedzają sopocki stadion – dodał Jan Kozłowski, Prezes Ogniwa Sopot.


Sopoccy radni jednogłośnie podjęli uchwałę w sprawie nazwania drogi wjazdowej na stadion rugby im. Edwarda Hodury w Sopocie imieniem Waldemara Zajczonki.


- Dziękuję za tak trafne uzasadnienie oraz za decyzję o upamiętnieniu tego młodego człowieka – powiedział podczas sesji Bogdan Borusewicz, Marszałek Senatu RP.


- Wierzę, że ta inicjatywa służyć będzie refleksji u młodych ludzi, którzy trenują czy odwiedzają sopocki stadion – dodał Jan Kozłowski, Prezes Ogniwa Sopot.

Uzasadnienie uchwały:

Zbyt wielu cichych bohaterów oddało swoje życie w walce o niepodległą ojczyznę. Warto, by pamięć po Nich pozostała nie tylko w sercach najbliższych, ale by mieli szansę czcić ich pamięć wszyscy, którzy z wolności mogą teraz korzystać.  

Waldemar Jerzy Zajczonko, urodzony 4 września 1950 roku, uczęszczał do Szkoły Podstawowej nr 3 w Sopocie przy ul. Wejherowskiej. Był absolwentem Technikum Handlowego, studentem Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego, rugbistą Ogniwa Sopot a później  Spójni Gdańsk. Był reprezentantem Polski w drużynie rugby. Zginął tragicznie od kuli w Gdyni, 17 Grudnia 1970 roku.

Jak wspomina Włodzimierz Groblewski  razem z Waldemarem Zajczonko i Bogdanem Wachowiczem, wychowywali się wspólnie w niezbyt zamożnej dzielnicy Sopotu, nieopodal cmentarza. Łączyła ich jedna pasja - sport. Bogdan i Włodzimierz swoją przygodę ze sportem rozpoczynali od gry w piłkę, potem zaczęli ścigać się samochodami. Waldemar od początku postawił na rugby, sprzyjała temu jego sylwetka, był potężnie zbudowanym mężczyzną. Jego marzeniem było pracować w przyszłości z młodzieżą, dlatego rozpoczął studia w Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku.

Według siostry Krystyny Waldemar 17 grudnia 1970 roku wyszedł, jak każdego dnia, na praktykę do szkoły w Gdyni. Ona też udała się do szkoły. Wszyscy byli podekscytowani sytuacją. Krystyna uciekała przed ZOMO, chowając się po klatkach schodowych w okolicy ulicy Legionów. Opowiadała później, że coś ją ciągnęło do centrum Gdyni, że myślała sobie w duchu: „ a niech mnie  złapią”; „co mi zrobią?”. Byli młodzi, pełni zapału, odważni. Pamięta, jak Waldek dzień wcześniej kpiąc sobie z godziny policyjnej wystawał z kolegą przed domem. Śmiał się, że przecież nic mu nie zrobią, bo był w mundurze (miał tego dnia studium wojskowe).
Gdy Waldemar wracał 17 grudnia z uczelni do domu, w okolicach przystanku SKM Wzgórze Św. Maksymiliana dosięgła Go prosto w serce kula snajpera. Dostał najgorszy z ciosów, cios w plecy. Zdaniem siostry poszedł tam, by zaprotestować w swojej młodzieńczej naiwności, dając swoją postawą wyraz sprzeciwu temu, co działo się Polsce, w Trójmieście. Rosła budowa ciała, niewyszukana elegancja była tym, co Go wyróżniało. Był łatwym celem, bo bezbronnym, wyposażonym jedynie w ideały.  
Wieczorem do domu przyszedł sanitariusz mieszkający w sąsiednim domu, przyniósł Jego portfel i poinformował bliskich, że wywiózł żywego jeszcze Waldemara karetką ze śródmieścia Gdyni do Redłowa.
Następnego dnia Rodzina, Wachowicze i Włodzimierz Groblewski próbowali odnaleźć Waldka. Pomagał im znajomy milicjant z Kamiennego Potoku. Okazało się, że jest zabity o podobnym nazwisku w Redłowie. Chcieli sprawdzić w kostnicy szpitala w Redłowie. Jednak pomimo próby przekonania pracowników kostnicy nie wpuszczono ich do środka. Leżało tam już mnóstwo trupów z ranami postrzałowymi. Jakiś sanitariusz oddał im jego rzeczy w tym niebieską marynarkę.
Ksiądz Roman Kłoniecki później wspominał, jak  Waldkowi leciały łzy, jak  płakał podczas ostatniego namaszczenia.

Waldemara pochowała nocą „ubecja”. Tej samej nocy do rodziny przyjechało 3 tajniaków. Byli zdziwieni, że rodzina wie już o tragicznej śmierci. Rodzinie udało się ubłagać aby pochówek odbył się w Sopocie. Ciało przywieźli przed kaplice na cmentarzu Katolickim w nocy. Żeby pochować Waldka, rodzina uprosiła księdza Kapelana Andrzeja Wystrychowskiego z kościoła Św. Jerzego w Sopocie, aby przyjechał w nocy na cmentarz.
Od tamtego czasu wszyscy żyli w traumie i poczuciu ogromnej krzywdy i niesprawiedliwości. Matka zmarła, do dziś żyje ojciec Wiktor i siostra Krystyna.

Uroczyste nadanie nazwy odbędzie się we wrześniu, po uruchomieniu zmodernizowanego stadionu.
   

Ochrona danych osobowych

Zgodnie z art. 13 Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27.04.2016 r. informuję, iż Administratorem Pani/Pana danych osobowych jest Gmina Miasta Sopotu z siedzibą przy ul. Tadeusza Kościuszki 25/27, 81-704 Sopot, reprezentowana przez: Prezydenta Miasta Sopotu.
Czytaj dalej...